JanKa. Wydawnictwo i...
WYDAWNICTWO REDAKTORNIA PORADNIA DTP SPRZEDAŻ KONTAKT
 
 
 
KSIĄŻKI
AUTORZY
WYWIADY
RECENZJE
GALERIA
LINKI
RECENZJEWYWIADYFRAGMENTZAMÓW

Hubert Fryc

SZTUKA NOSZENIA MASEK


Szczeble donikąd?
Pytanie „po co się pisze” można rozumieć szerzej - jako wstęp do namysłu nad przyczynami mówienia. I okolicznościami, które czynią to mówienie sensownym, a przynajmniej wywołującym rezonans. W słuchaczach, to oczywiste, ale i w mówiącym, choć ten drugi skutek dużo rzadziej niż pierwszy obchodzi kogokolwiek. No bo któż z nas - szczególnie dziś, w czasach tak łatwego dostępu do informacji - nie uważa się za wiedzącego? Któż z nas nie uważa się za interesującego? Na tyle, by bez końca nadawać, organizować show, gwałcić innych przez uszy i przez oczy, zdobywać fanów, brać świat za wszarz? Któż? Może nie wszyscy. Ale przecież wielu.
Że zrozumiał, jak „brać świat za wszarz” i wcielił swoją prawdę w życie - powiada o sobie bohater powieści Huberta Fryca, a przywołuję to soczyste określenie, bo od razu wprowadza w stylistykę utworu. Będzie mocno, momentami dosadnie, bo opowiadacz należy do tych nadwrażliwców, którzy muszą się leczyć przez mówienie, by odreagować swój ból. Przyczyn tego bólu nie szukają w sobie. Widzą winnych dookoła, dostrzegają najmniejsze źdźbło w oku sąsiada czy partnera, co - jak wiadomo - prowadzi do tego, że jest barwnie i dramatycznie.
Nie poznajemy go z imienia i nazwiska, dowiadujemy się tylko tego, co chce o sobie powiedzieć. Jego wyznanie raz przypomina list, innym razem spowiedź, a treść jest pierwszoosobową relacją z najważniejszych wydarzeń życia; dotyczy dzieciństwa, przyjaźni, stosunków z członkami rodziny, znajomymi, kobietami, wreszcie z czytelnikami. Zwierzenie ostatecznie przybiera kształt powieści człowieka, który wiele przeżył, uznał własne doświadczenie za wyjątkowe, stał się autorem bestsellerów, więc tym samym czuje się namaszczony na mentora. Pytanie, czy w którymś momencie swojego życia - i opowieści - czuje satysfakcję, czy że w efekcie należy do elity ludzi spełnionych, szczęśliwych.
Hubert Fryc konstruuje go jako swego rodzaju prowokację. Szczęśliwy? Nieszczęśliwy? Spełniony? Niespełniony? Upokorzony, ale i upokarzający, żeby odreagować to, czego doświadczył sam? Historia się rozwija, ale opiera na cyklicznych powtórzeniach, świadczących o tym, że jakiś wewnętrzny głód zemsty pozostaje niezaspokojony. W wywiadzie autor wyznaje, że chciał stworzyć i pokazać człowieka złego. Pewnie dlatego w trakcie opowieści dzieje się tak, że im bardziej bohater utwierdza się w swoim mentorstwie, tym mocniej wystawia na próbę empatię wnikliwego czytelnika.
Owszem, współczuje się chłopakowi urodzonemu w rodzinie alkoholika, który zaraził swoją nienawiścią żonę i dziecko. Owszem, rozumie źródła lęku i upokorzenia, poczucia samotności i wykluczenia, przejmuje się powtarzaną skargą o dojmującym wewnętrznym chłodzie, zimnym sercu, ale przecież nie musi podzielać jego przekonania o wszechogarniającym determinizmie. Nie musi się brać za dobrą monetę myśli, która snuje się w opowieści jak Norwidowska czarna nić, nie musi wierzyć w to, o czym jest przekonywana Hanna, że to, co człowieka „w życiu spotyka, nie jest dziełem ślepego przypadku”, tylko wynika z przeznaczenia. Co więcej, w powtarzaniu uzasadnienia wątpliwych zachowań czytelnik dostrzegać może rytualne tworzenie sobie alibi, ucieczkę przed przyznaniem się do rozmaitych win. Zrzucanie ich na innych, na świat.
A ten świat widziany oczami człowieka w masce, założonej bohaterowi przez Huberta Fryca, jest przepełniony wielorakim złem. Bieda materialna, pijaństwo ojca i dziadka, choroba babci, okrutni odgrywający się na słabszych koledzy, fałszywa przyjaźń, toksyczność bezradnej matki, brak poczucia bezpieczeństwa, relacje intymne traktowane tylko jako sposób na zdominowanie partnera, wyniszczająca ambicja poprawienia pozycji społecznej. I pogłębiająca się pustka. I lęk przed stałym związkiem, niezdolność do pokochania kogokolwiek. I rozrastająca się niczym rak nienawiść oraz - by rzec językiem Sartre'a - nie znikająca nawet na moment zła wiara, która odbiera sens najpożyteczniejszym na pozór działaniom.
Działaniem szczególnym, oglądanym na różne sposoby, jest mówienie-pisanie, a podstawową troską i celem znajdowanie właściwego słuchacza-odbiorcy. Właściwego to znaczy takiego, który nie stworzy konkurencyjnej opowieści. Nie przeciwstawi własnych prawd, własnych emocji, może wizji świata z ludźmi wolnymi od urazów, od resentymentów, a nie zniewolonymi przyjętymi przez siebie teoriami, doktrynami, poglądami.
Napisany kunsztownie i precyzyjnie utwór Fryca wwierca się w mózg tym skuteczniej, im czytelnik jest wrażliwszy na literackość. Opowieść jest wirtuozowska, skonstruowana perfekcyjnie jako zwierzenie. Uwodzi transowy, emocjonalny styl, klimat otwartości, stopniowego wtajemniczania w zło, bezwstydnej szczerości w odsłanianiu ciemnych zakamarków duszy, których korzeniem jest pragnienie sprzeczne z naszą tradycją, naruszające kulturowe i religijne tabu - pragnienie zabicia ojca. Ojca jako człowieka, który spłodził, dał życie - to jasne i oczywiste, organizujące warstwę dosłowną i napięcie w opowieści. Ale też ojca jako uosobienia ważnych wartości, figury symbolicznej, obrośniętej w naszej kulturze wieloma znaczeniami, o których pisać aż strach i wstyd.
Jeśli czytelnik uwierzy, że ojciec jest potworem - bo na takiego wygląda w oczach syna, na takiego został przez niego wykreowany - to i w nim zrodzi się bunt i pełna solidarność z bohaterem skrzywdzonym przez los-przeznaczenie-urodzenie-wychowanie. I ugruntuje się przekonanie, że wolność można odzyskiwać tylko przez założycielskie okrucieństwo, przez zniszczenie tego, co się uznaje za ograniczenie.
Autor jednak tworzy sceny i zdarzenia, które są przeciwwagą, co sprawia, że wymowa opowieści staje się oksymoroniczna. Żeby nie zdradzać zbyt wiele, wspomnę tylko o opowieści matki, która przyznaje się do nielojalności względem syna, reakcji słuchaczy w pociągu czy powtarzalnej wspinaczce i noclegu pod drzwiami pewnego mieszkania w Suwałkach, rodzinnym mieście, puentującej epizod upodobniania się do ojca.
Dlatego w czytelniku uważnym musi się zrodzić dystans do mentorstwa. A tym samym szansa choćby na pytanie, czy poczynania zrodzone z resentymentu i złej wiary mogą przynieść wyzwolenie, szczęście. I chyba jest tak, że jeśli się przemyśli Sztukę noszenia masek, a nie tylko podda transowej opowieści, to widać wyraźnie, dokąd prowadzą szczeble kariery, po których się wspina bohater Fryca. I dokąd mogą prowadzić. Otwarte zakończenie pozostawia uważnym czytelnikom iskierkę nadziei.
Czy złudnej?

Janina Koźbiel


SZTUKA NOSZENIA MASEK | recenzje | JanKa

PRZYŚLIJ TEKST
NOWOŚCI