JanKa. Wydawnictwo i...
WYDAWNICTWO REDAKTORNIA PORADNIA DTP SPRZEDAŻ KONTAKT
 
 
 
KSIĄŻKI
AUTORZY
WYWIADY
RECENZJE
GALERIA
LINKI
RECENZJE WYWIADFRAGMENTZAMÓW

Aleksandra Julia Kotela

RĘCE OJCA


Życie pod prąd
rozmawia Janina Koźbiel

JK: Czy wybierając studia dziennikarskie, myślałaś o byciu pisarką?
AJK: Pewnie podświadomie tak, choć z dzisiejszej perspektywy widzę między tymi dziedzinami raczej rozdźwięk niż związek. Szybko się przekonałam, że pisanie dziennikarskie nie prowadzi w tę stronę - w stronę literatury. Uniemożliwia to przede wszystkim styl życia, w którym nie ma w zasadzie miejsca na prywatność, bo trzeba być zawsze do dyspozycji, w każdej chwili człowieka może wezwać temat, zdarzenie czy szef redakcji. Pisanie tekstów dziennikarskich nie ma też nic wspólnego z pracą w języku, więc i z tego powodu kłóci się z tym, w co wierzę - literatura to przede wszystkim jakość języka i wolność decydowania o sobie. Zresztą dziennikarstwo to nie był mój pierwszy wybór. Studiowałam wcześniej zarządzanie, ale nie odnalazłam się w tym, bardzo szybko rzuciłam i wyjechałam za granicę. Wtedy zdałam sobie sprawę, że jednak ciągnie mnie do pisania. To był pewien kłopot, bo pochodzę z rodziny, w której praca jest najważniejsza, tradycje, w których wyrosłam, kłóciły się z ambicjami i moimi wartościami. Dojeżdżałam z Niemiec do Słupska i Gdańska co dwa tygodnie, żeby skończyć studia w Ateneum. W tym czasie dużo czytałam, dużo pisałam, żeby się przygotować, odważyć się napisać książkę. Urzeczywistnić marzenie z dzieciństwa, kiedy starałam się pisać powieści.
Skąd ten impuls? Co jako dziecku wydawało Ci się w pisaniu pociągające?
Tego nie potrafię odtworzyć. Tato żartował, że oszalałam. On sam wprawdzie pisywał poezje, mama tak samo, ale u żadnego z nich nigdy nie przekształciło się to w styl życia. A we mnie było jak wiara w Boga. Wierzyłam i nie zadawałam pytań. Może rodziło się z jakiejś przekory, z tego, że nie lubię typowości - zwyczajnego, przeciętnego życia. Nie chciałam tak żyć i uważałam, że nie powinnam. Pisząc pierwszą książkę, wybierałam też styl opowiadania jak najdalszy od zwyczajności, szłam w kierunku fantasy czy też realizmu magicznego, w jakieś szaleństwo, zastosowałam chyba z osiem różnych narracji. Bardzo mnie interesuje eksperymentowanie ze sposobem opowiadania, wchodzenie w głos innej osoby, wyobrażanie sobie, jak to jest być kimś innym.
W powieści „Ręce ojca” już tytuł - który, nawiasem mówiąc, rodził się w bólach - nawiązuje do tej pracy wyobraźni. Bohaterka podejmuje trud rekonstrukcji nie tylko swojej genealogii, ale i własnej osobniczej tożsamości. Tworzy pewien projekt psychologiczny - siebie, losu, rodziny. Pytanie o rolę genów było w tym wszystkim najważniejsze?
Było drugie. Pierwszy impuls to była chęć napisania o ojcu i córce. Później pojawiło się pytanie o geny: w jakim stopniu mogą obciążać człowieka, wyznaczać mu drogę życia. Są tacy, którzy twierdzą, że w pięćdziesięciu procentach. Ja mówię - nie, każdy jest w stanie zmienić swój los, jeśli podejmie żmudną codzienną pracę nad sobą. Tworząc powieść, nie piszę jednak publicystyki ani pracy naukowej, tworzę metaforę, która się dopełnia w odbiorze czytelnika, tak jak w mojej głowie w czasie pisania kształtowała się w jakiejś mierze samoistnie, w toku zmagania się ze zdaniami, z językiem. Długo myślałam, żeby całości nadać tytuł „Droga”, który by podkreślał zmienność i trwałość procesu, potem myśl krążyła wokół wyrażenia „pod prąd”, ostatecznie zostały „Ręce ojca”, który jest przecież postacią z przeszłości, w zasadzie nie do zrekonstruowania, pozostającą w cieniu, zasłoniętą, niedookreśloną. I albo wyzwoli tę pracę wyobraźni u czytelnika, albo nie.
Miałaś jakiś plan pisania, jakiś konspekt?
Nie, raczej impulsy. Zaczęłam od scen, spontanicznie, a w pewnym momencie wyłonił się zarys historii i dopiero na tym etapie starałam się ją analizować. U mnie zawsze tak jest - najpierw uczucia, a potem logika.
A pojawiły się jakieś wzorce, autorytety, kiedy doszłaś do wniosku, że chcesz opanować warsztat?
Mój przyjaciel. Złożyłam mu w pewnym sensie hołd, wykorzystując jako inspirację przy tworzeniu postaci Marka. Jest niesamowicie błyskotliwy, opowiadając i stosując wiele retrospekcji, sprawia, że w mojej głowie powstaje mnóstwo pomysłów. On sam nie pisze, choć powinien; nie znajduje w sobie wystarczająco silnej motywacji, żeby podjąć cały ten niezbędny wysiłek, konieczny, jeśli się chce stworzyć powieść.
Tadeusz Nowak, który miał możliwość porównania wysiłku niezbędnego przy różnych gatunkach, zwykł mawiać, że powieść to dupogodziny, bo trzeba ją po prostu wysiedzieć. A autorytety stricte literackie? Auster, Murakami...
Oj nie, Murakami mnie raczej irytuje. Kiedy wspomniany przyjaciel porównał mój styl do jego sposobu pisania, to się obraziłam. Ale może coś w tym jest, może go nie lubię, a jestem podobna, może jeszcze - jak moja bohaterka Julia - nie jestem siebie w pełni świadoma. Nie wykluczam, że może tak być. Zresztą, u mnie uwielbienie dla pisarzy się zmienia. Przez jakiś czas byłam zafascynowana stylem Twardocha, teraz przeczytałam „Królestwo”, a właściwie nawet nie przeczytałam do końca, tylko przerwałam, bo doszłam do wniosku, że napisał książkę od niechcenia, nic nowego w niej nie osiągnął. Poszukuję swojego stylu, zdaję sobie sprawę, że mogłabym iść w kierunku wylewności takiej, jak u Bernharda czy Saramago, z drugiej - fascynująca mi się wydaje dyscyplina Amis czy Houellebecqa. Żeby mnie książka przy sobie przytrzymała, musi się coś dziać w stylu, w mózgu, bez walorów językowych literatura nie istnieje. Z dawnych polskich autorów niedościgłym ideałem jest dla mnie Witkacy, u którego fascynujące mnie połączenie ekscentycznego stylu i nawyk drażnienia odbiorcy, czuje się, że żył tak jak pisał. Ostatnio w prezencie dostałam „Ucho igielne” Myśliwskiego. Jestem na początku książki, ale jej język mnie zachwyca. Niby prosty, a tyle mieści w sobie, zdradza, że dla autora pisanie nie jest tylko rozrywką, jest namysłem, kontemplacją, rozpoznawaniem swojej drogi w świecie. Chciałabym iść w tym właśnie kierunku, choć wiem, że jest to ciężka droga.
Dzieciństwo musiałaś mieć inspirujące, skoro już wtedy skłaniałaś się do tego, by pisać.
Było w nim wiele napięcia z powodu choroby mamy, ale i chwil szczęśliwych, przede wszystkim wspaniałych wakacji, spędzanych w Wiedniu, gdzie wyjechała moja babcia i gdzie co roku mnie zapraszała. Babcia była chyba najważniejszą dla mnie osobą w tym okresie, taką zastępczą matką. Trudny charakter, siła i zaradność, duże serce łączyły się dla mnie w jedno, chciałam być taka jak ona, zakładałam, że będę zawsze samotna, nie będę miała rodziny ani dzieci, choć akurat dzieci ona miała. Napięcie w mojej głowie tworzyło się i przez to, że w Polsce w tym czasie, na początku lat dziewięćdziesiątych, wszystkiego brakowało, cytryny czy pomarańcze pojawiały się na stole tylko od święta, a tam było wszystko. Babcia przyjeżdżała do Słupska i dosłownie oszalała na jednym punkcie - próbowała nam wynagrodzić naszą biedę, dać nam jak najwięcej, przywoziła ogromne ilości luksusowych rzeczy, które w Wiedniu miała na co dzień. W tym czasie tato założył firmę, otwierała się możliwość podniesienia poziomu życia kosztem ciągłej ciężkiej pracy, więc ze swoimi marzeniami i wartościami zaczęłam się czuć w rodzinie jak czarna owca.
Odsłaniasz swoje inspiracje? Z jednej strony babcia, która musiała wpłynąć na budowanie postaci Zuzanny w „Rękach ojca”, a z drugiej - uczucia czarnej owcy, które musiały być przydatne w kształtowaniu postaci Horsta.
Tak, postać Zuzanny zbudowałam, korzystając ze wspomnień, sięgnęłam po obrazy i sytuacje z ubiegłego wieku, dziś babcia nie ma już ani tej radości życia, ani tej energii w sobie. Jej portret z przeszłości jest rodzajem podziękowania za dobre chwile, które dzięki niej przeżyłam. A jeśli chodzi o uczucia czarnej owcy, to próbowałam się z nimi zmierzyć od razu, pozbyć się tego obciążenia. Zaraz po maturze poszłam do pracy, pomagałam w sklepie, który tato założył, próbowałam pokazać, że jestem jak mężczyzna i mogę wykonywać męskie prace, mogłabym być synem. To było fałszywe, nie wyrastało ze mnie, było próbą zadowolenia najbliższych osób, zagłuszenia siebie, ucieczką od własnych ambicji i potrzeb. Ale w pewnym momencie się przełamałam i zaczęłam odkrywać samą siebie. Przestałam uciekać od drogi dla siebie rozpoznanej. Myślę, że ten proces rozpoznawania siebie jest najtrudniejszy w życiu dziecka. U niektórych trwa to całe życie.
Gdyby się przyjrzeć postaciom w powieści, to wszystkie są skomplikowane, czasem na granicy patologii. Za żadną cenę nie chcesz ich dookreślić, ocenić jednoznacznie, a broń Boże potępić?
Bo i w życiu tak jest, że nikt nie jest tylko dobry lub tylko zły, prawie nic tylko czarne lub tylko białe. Najwięcej jest stanów pośrednich, szarości. Tyle że szarość jest banalna - i w pisaniu, i w życiu. Szarość kojarzy się z przeciętnością, a przeciętność to nuda. Wybierając dla siebie trudny los pisarki, staram się od tej przeciętności i banalności uciec. Być może też dochodzi do głosu moja potrzeba izolacji czy też lęk przed grupą, który czuję od dzieciństwa i który usiłuję sobie zrekompensować. Pamiętam, że w przedszkolu upodobałam sobie kucharkę, przy niej czułam się dobrze, a w ogóle mnie nie interesowały zabawy czy jakiekolwiek inne atrakcje związane z byciem w grupie. Czułam się w niej źle.
Pisząc, masz poczucie panowania nad światem, które sobie wymyślasz?
I tak, i nie. Owszem, zaczynając powieść, miałam wymyślone niektóre postaci - ojca, matki, Julii, Zuzanny, ale - po pierwsze - nie do końca były wymyślone, dookreślały się w trakcie pisania, po drugie - pojawiały się inne, które wymyślony świat mi dyktował - Horst, wszyscy pracownicy knajpy, Mirabelka, z której ostatecznie, już w redakcji z wielkim żalem zrezygnowałam. Kiedy pisałam, poddawałam się scenom, postaciom, wyobraźni, sprawiało mi satysfakcję bycie nimi, pozwalam im płynąć, rozwijać się, zmieniać, zaskakiwać. Częściej pewnie obserwowałam ten świat, niż w nim uczestniczyłam. Myślę, że w życiu jest podobnie. Bo jest też część mnie narcystyczna i lubi być w centrum, lubi być podziwiana mimo pozornej niechęci do bycia w grupie.
Zastanawiałam się nad postacią Julii... Sprawia wrażenie osoby twardej, dziedziczy pewien status materialny, ale i obowiązki. Czy jest możliwe, żeby dziewczyna w tak młodym wieku i nie mając doświadczenia, przez rok radziła sobie z prowadzeniem interesu? Nie jesteś na bakier z prawdopodobieństwem?
W mojej wizji człowieka mieści się to jak najbardziej. Mamy dostęp do wątpliwości i przeżyć Julii i wiemy, że jest w niej pełno sprzeczności, które próbuje w sobie pogodzić. Sprawia wrażenie, jakby nie miała emocji, to prawda, jakby bez problemów panowała nad interesem. Może to jest delikatna sugestia, że w jej genach może być element psychopatii, przecież do końca nie wiadomo, czy jest inna niż ojciec.
Ucieka od emocji czy ich nie ma?
Ja nie wiem i nie chcę wiedzieć. Może być kilka odpowiedzi, zakładam, że czytelnik sam będzie je sobie budował. Żeby żyć świadomie, każdy człowiek musi stanąć w jakimś momencie przed pytaniem, czy ulegać schematom, losowi, naciskom zewnętrznym, czy kształtować siebie świadomie, wyzwoliwszy się z nacisków otoczenia, a to oznacza między innymi otwarcie na ciągłe sprzeczności, które musi w sobie uzgadniać. Mój znajomy homoseksualista na przykład twierdzi, że nie ma czegoś takiego, jak raz na zawsze ustalone skłonności intymne - bycie stuprocentowym homoseksualistą lub heteroseksualistą. To się w ciągu życia przesuwa raz w kierunku jednego, raz drugiego bieguna. Podobnie jest z pytaniem, co jest, a co nie jest psychopatią. Rodzimy się z pewnymi predyspozycjami, ale mamy kilka narzędzi, którymi można zarządzać. Historia każdego życia ma otwarte zakończenie, nikt nie wie, jak się potoczy, dlatego też nie powinniśmy przywiązywać się do schematów i tych - z góry narzuconych - predyspozycji. One są tylko wstępnym szkicem.
To są wspaniałe obszary dla literatury, nauka na ogół schematyzuje, buduje opozycje. Tak jest pewnie też z pytaniem o normę i psychopatię. Posiłkowałaś się wiedzą psychiatryczną czy pisałaś z wyobraźni, próbując przedstawić relacje między braćmi?
Najpierw wykorzystałam intuicję i wyobraźnię, ale uznałam, że to nie wystarczy. W pewnym momencie zrobiłam przerwę w pisaniu i przeczytałam wszystkie możliwe książki na temat psychopatii. Plan był taki, żeby stworzyć dziennik psychopaty, który miał kończyć powieść, co byłoby realizacją mojej skłonności do wymyślania przeróżnych narracji. Nurtowało mnie pytanie Narcyza, uczucia, których doznaje, patrząc na siebie w lustro. Jak się czuje, obserwując siebie i wiedząc, że jest obserwowany przez innych. Przecież z psychopatą musi być podobnie. Nie udało mi się jednak stworzyć wiarygodnie takiego dziennika - wszystko wyszło dosyć sztywno, nienaturalnie. Został więc tylko malutki fragment.
Jeden z krytyków, który czytał „Ręce ojca”, czuł niedosyt z powodu braku w niej realistycznych obrazów świata. Czy Julia, chodząc po ulicach, nie widzi niemal niczego, czy nie chce tego widzieć?
To może być prawda - nie chce i nie widzi. Pod tym względem Julia może być podobna do mnie, żyje - jak ja - raczej emocjami i myślami niż tym, co ją otacza. Idąc gdzieś, skupiona jest raczej na tym, co w tym czasie dzieje się w jej głowie, niż na tym, którędy prowadzi droga i co się wokół niej dzieje. Może jej się w pewnym momencie zdarzyć, że zapomni, którędy ma wrócić do domu, jak mnie się zdarzyło kiedyś w dzieciństwie.
Będziesz bronić swojej koncepcji czy przyjmujesz krytykę? Rzeczywistość psychiczna czy czysto zewnętrzna jest dla pisarza ważniejsza?
Wiadomo, że są dwa typy pisarzy: tacy, którzy szukają inspiracji w świecie zewnętrznym, i tacy, dla których ważniejsze są uczucia i myśli. Nie chciałabym poprzestawać na autoanalizie, próbuję wzbogacić swój warsztat w taki sposób, aby móc sprostać wymogom dziania się, budowania zdarzeń, akcji, ale - z drugiej strony - największe dzieła w moim rankingu to te, które nie stronią od autoanalizy, nie spychają świata wewnętrznego na dalszy plan. Jaki kolor ma auto, widzi każdy, ale czy umiemy nazwać emocje? Mam słabość do autoanalizy i magii wkradającej się do świata rzeczywistego, jednakże moja fascynacja eksperymentami może z góry sugerować, że nie zadomowię się tutaj na długo. Poza wolnością cenię sobie zgodę na zmienność, czy to w życiu, opiniach, czy w powieści.
Jak się żyje w Niemczech? Jak się żyje w Heidelbergu?
Dla mnie Heidelberg nie jest synonimem Niemiec. Pojadę 20 kilometrów dalej, do Mannheim, i już jestem w innym świecie, z międzynarodowym gwarem, konfliktami, imigrantami, brzydotą. W Heidelbergu mieszkam od 7 lat i dla mnie to jest kraina magiczna - tu jest inaczej, jest pięknie. To piękno daje komfort mojej psychice, tu mogę pisać. Być może podświadomie czuję też oddziaływanie przeszłości, tradycji humanistycznej, a atmosferę tworzy istnienie uniwersytetu, obecność wielu studentów, którzy dążą do czegoś, mają ważne cele. Kiedy mieszkałam w Berlinie, gdzie jest zdecydowanie więcej osób na socjalu, więcej ludzi żyje życiem zubożonym, w którym nie ma miejsca na piękno, nie czułam tej twórczej inspiracji i motywacji. Heidelberg stał się w tej chwili takim drugim ważnym miejscem w moim życiu - po Słupsku. Nie wiem, jak długo tu zostanę, czy w ogóle zostanę w Niemczech, ale planuję - z koleżanką - założyć kawiarnio-winiarnię, i stworzyć jeszcze jedno fajne, inspirujące i twórcze miejsce.
Ciągnie Cię wyraźnie w kierunku cyganerii?
Jeśli przez cyganerię rozumieć to, co można by nazwać barwnością życia, to tak. Gdybym miała wybierać sobie los, to zdecydowałabym się raczej na bycie dziwakiem, kloszardem niż człowiekiem doskonale normalnym i przez to przeciętnym. Z całym dobrodziejstwem i ryzykiem konsekwencji. Mam od zawsze upodobanie do istot dziwnych, tacy ludzie trafiali mi do serca. Doznałam od takich też sporo przykrości, wiem, jak potrafią deptać po odciskach, jak nie mają granic. Ale pewne jest, że nie udają niczego. Podczas gdy tzw. normalni ludzie na ogół nie są prawdziwi, często nie wiedzą, kim naprawdę są, szczególnie ci, którzy mają dużo obowiązków, a żyją w przekonaniu, że muszą coś ważnego osiągnąć każdą rozmową. Zwykle nie umiem się z takimi dogadać. Wiem, że to mogą być pozory, może to pochłonięcie przez interesy po prostu. Może udają tylko przeciętnych, bo tak naprawdę każdy człowiek jest przecież tajemnicą.
Dziękuję za rozmowę.

RĘCE OJCA | wywiady | JanKa

PRZYŚLIJ TEKST
NOWOŚCI